Tak jak wspominałem wcześniej, moje pierwsze doświadczenie z Urzędem Miejskim było bardzo pozytywne. Niestety, później sytuacja uległa drastycznemu pogorszeniu.
Proces uzyskania koncesji na sprzedaż alkoholu w naszym sklepie okazał się prawdziwą gehenną. Po złożeniu wniosku o wydanie zezwolenia otrzymaliśmy – ustnie – listę dodatkowych dokumentów, które mieliśmy donieść. Przygotowaliśmy wszystkie wymagane załączniki i przekazaliśmy je Pani odpowiedzialnej za pozwolenia. Po analizie dokumentacji skontaktowano się z nami telefonicznie z kolejnymi wymaganiami: ponieważ umowa najmu została zawarta u notariusza, konieczne było dostarczenie oryginału tej umowy.
Zgodziliśmy się – i oryginał został dostarczony. Na miejscu urzędniczka poinformowała, że zrobi jego kserokopię. Zrozumiałe – chciała sprawdzić autentyczność dokumentu. Jednak to, co wydarzyło się później, było szokujące.
– CO PANI ROBI? – wykrzyknąłem.
Pani urzędnik wzięła w rękę urządzenie do rozpinania zszywek i w ten sposób niemal uszkodziła dokument z notarialną pieczęcią. Wszystko po to, by „wciągarka kserokopiarki mogła pojedyncze strony wciągnąć”. Po naszym stanowczym proteście, zreflektowała się i znalazła inną metodę wykonania kopii.
Niestety, to nie był koniec komplikacji. Otrzymaliśmy informację, że potrzebne są dodatkowe dokumenty, ponieważ umowa została podpisana przez pełnomocników. Wymagane było pełnomocnictwo zarządu franczyzy dla każdej z 4–5 osób podpisujących dokument. Na dodatek wszystkie podpisy były złożone w formie kwalifikowanego podpisu elektronicznego – i miałem wrażenie, że pani urzędnik po raz pierwszy w życiu miała do czynienia z ich weryfikacją.
Cały proces trwał około 3–4 tygodni. Gdy wreszcie skompletowaliśmy wszystkie dokumenty i zapytaliśmy, kiedy nasza sprawa zostanie rozpatrzona, usłyszeliśmy bezczelnie:
– Wniosek dopiero dzisiaj wpłynął! Czy pan to rozumie? DZIŚ WPŁYNĄŁ! – i zaczęło się tłumaczenie o 30 dniach na rozpatrzenie.
Wtedy żałowałem, że nie zażądaliśmy wezwania do usunięcia braków formalnych. Gdyby dokumenty oficjalnie nadano wcześniej, nie musielibyśmy przechodzić przez ten cały cyrk.
Komisja wydała pozytywną decyzję. I… kolejny absurd: okazało się, że zezwolenie komisji to nie to samo co dokument końcowy – ten musiał jeszcze podpisać Burmistrz. Musieliśmy jeszcze poczekać na podpisanie dokumentu przez włodarza miasta. Dopiero po sześciu tygodniach otrzymaliśmy finalne pozwolenie. To było chyba to słynne pozwolenie na wydanie zezwolenia z Światu Według Kiepskich.
Inne doświadczenia
Pewnego dnia pracownik przyszedł do mnie z informacją:
– Patryk, ty wcale nie masz meldunku w Wasilkowie, tylko w Chojnicach.
– Tak? A skąd ty to wiesz? – zapytałem.
– Mam swoje źródła w Urzędzie Miejskim.
Poczułem się dziwnie. Jakim cudem ta osoba posiada informacje o moim meldunku? Kilka dni później dowiedziałem się: Urząd Miejski odebrał koncesję pewnemu znanemu sklepowi z alkoholem, a środowisko zrzuciło winę na osobę, która handluje odzieżą w pobliżu. „A. jest tam zameldowana – powiedziała moja ciocia, która pracuje w Urzędzie”.
Podejrzewam, że moje dane również tak wypłynęły.
Plotki
Zauważyłem również, że pracownicy Urzędu Miejskiego w Wasilkowie bardzo lubią plotki. Wiem też, że niektórzy z nich aktywnie śledzą moją stronę internetową, więc pozwolę sobie na bezpośredni komentarz:
Tak – wasze plotki o mnie docierają do mnie.
Nie – nie mam innych sklepów w Wasilkowie.
Nie – inni franczyzobiorcy nie są moimi „słupami”.
Jeśli wchodzę do Urzędu z otwartym laptopem, to dlatego, że jestem w trakcie pracy – świadczę usługi informatyczne, które są moim głównym źródłem dochodu, a nie sprzedaż alkoholu.
I jeszcze jedno – Radny Bojanowski na pewno nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się, jakie teorie o jego „kochankach” krążą wśród niektórych z was. Podpowiem: Według waszych plotek jest to kobieta z Urzędu. 😛